Na Ziemi Ulro

Wanda Zwinogrodzka "Teatr", październik 2009

Ostatnia książka Libery jest opowieścią o peregrynacjach duchowych człowieka zagubionego na bezdrożach historycznych i umysłowych ubiegłego stulecia. Wielu recenzentów utożsamia jej narratora i zarazem bohatera z autorem, stąd często opowieść Libery kwalifikowana bywa jako "esej autobiograficzny". Jest to jednak wniosek nieco pochopny.

Narrator Libery bez wątpienia czerpie pełnymi garściami z biografii autora, nie oznacza to jednak, że jest z nim tożsamy. Biografia ta została poddana starannej destylacji, skutkiem czego otrzymaliśmy opowieść o precyzyjnej i bardzo celowej konstrukcji, w niczym nie przypominającej swobodnego toku prozy wspomnieniowej. Autor udzielił narratorowi prawa dysponowania tylko tą częścią swojego osobistego doświadczenia, która była niezbędna, by narrator rzetelnie wykonał powierzone mu zadanie. To znaczy przedstawił - w oparciu o przeżycia autentyczne, nie fikcyjne - duchową sytuację człowieka urodzonego na wschodnich rubieżach Europy w połowie XX wieku. I opisał drogi, jakimi ów człowiek usiłuje się wydostać z matni, w którą los go wrzucił.

Relację tę otwiera rozpoznanie sytuacji osobistej narratora, głęboko dlań niezadowalającej: ...neurotycznie podsumowywałem swoje życie, a bilans ten w żaden sposób nie dawał się zamknąć choćby nikłym wynikiem dodatnim. Przeciwnie wykazywał kolosalne wprost manko. We wszystkich głównych rubrykach - takich jak Los, Ojczyzna, Samospełnienie, Bóg - widniało wielkie zero, a nawet wartość ujemna. Nie znajdywałem niczego, co choćbym akceptował, nie mówiąc o smaku dumy.

Dociekając powodów, dla których jego dorobek przedstawia się tak mizernie, narrator najpierw kieruje myśl ku własnym ułomnościom. Oto chciał być muzykiem ? zabrakło mu talentu. Potem interesował się matematyką i fizyką, pociągała go zwłaszcza zagadka materii i tajemnica kosmosu, ale intelektualnie nie sprostał temu zadaniu. Wreszcie został literaturoznawcą, wszelako - powiada - i na tym polu niewiele osiągnąłem.

Być może dlatego, że - jak sugeruje w dalszej części swojej opowieści - w młodości nie udało mu się sprecyzować, co mianowicie chciałby osiągnąć.  Brak mi jasnego celu w życiu - wyznaje w rozmowie z Arnoldem Meyerem, przyjacielem rodziców. Nie bardzo wiem, co mam robić. Rozmowa odbywa się w momencie szczególnym. Jest rok 68, narrator studiuje polonistykę na Uniwersytecie Warszawskim i uczestniczy w wydarzeniach marcowych. Jego rozmówca jest ofiarą kampanii antysemickiej ? przygotowuje się właśnie się do wyjazdu z kraju. Obaj są Polakami żydowskiego pochodzenia, zakorzenionymi w tutejszej kulturze i tym boleśniej przeżywają traumę odrzucenia.

W takim położeniu nie sposób rozpatrywać swojej osobistej sytuacji w oderwaniu od okoliczności politycznych. Poszukiwania źródeł życiowej frustracji przywodzą zatem bohatera ku próbie rozpoznania rzeczywistości historycznej. Wnioski są rozpaczliwe.

Urodziłem się w Polsce zrujnowanej przez wojnę i gwałtem opanowanej przez sowiecki komunizm i tam się wychowałem. Było to doświadczenie deprawujące, niszczące, wypaczające świadomość. Żyło się w świecie fikcji - kłamstwa, szalbierczych mitów - a gdy się w końcu przejrzało i odrzuciło to wszystko, stawało się twarzą w twarz z nagą, brutalną siłą o miażdżącej przewadze. (...) Życie w Polsce Ludowej, w realnym socjalizmie, to było życie szczurze, schizofreniczne, głupie, tak czy inaczej marne. (...) Tkwiłem w tym grzęzawisku i się w nim szamotałem.

Jak wysoka jest duchowa cena tej szamotaniny, narrator konstatuje, gdy po raz pierwszy wyjeżdża na Zachód, do Szwecji. Świat, który tu odkrywam, i ten, jaki znam od dzieciństwa, dzieli straszliwa przepaść. Różnica jest tak wielka, że czuję się, jakbym przybył z innej cywilizacji, a raczej z  jakiejś barbarii. Próbując poradzić sobie z tym upokorzeniem najpierw wspomina wydarzenia historyczne, które skazały Polskę na - jak to określi w innym miejscu - rolę nieszczęsnej starej panny, której się nie powiodło (...) coraz to przegrywała swoje szanse i los, aż stała się ofiarą żyjącą w ciągłej opresji. Ten żałosny status nie jest jednak li tylko skutkiem słabości, które w XVIII wieku pozbawiły Polaków państwowości. Jest także rezultatem okrutnej transakcji, jakiej dokonał Zachód płacąc za swoje dwudziestowieczne złudzenia, jakoby rewolucyjna Rosja była realizacją poczętych w dobie oświecenia idei nowego ładu społecznego. Kiedy okazało się, że to tylko iluzja, a sowiecki moloch zagraża całemu kontynentowi, Zachód poświęcił pół Europy, rzucając na pożarcie kraje środkowo-wschodnie.

Uwarunkowania historyczne niejedno tłumaczą, ale pożytek z tego niewielki skoro nie sposób być normalnym, mając świadomość klęski od kilkunastu pokoleń i kompensując to sobie mesjanistycznym mitem. Zatem narrator próbuje przekroczyć swój status pariasa uciekając w pogardliwą wyższość. - Co oni wiedzą o życiu! - odzywa się we mnie głos wibrujący szyderstwem - pławiąc się w takim luksusie! Są zblazowani, naiwni, wyjałowieni, puści. I wówczas z przerażeniem zdaje sobie sprawę, że oto wpadł w pułapkę kompensacyjnego myślenia i to już nie w polsko-mesjanistycznej wersji, ale wręcz w obcej mu, a nawet, jak podkreśla, wstrętnej wersji powstałej w obrębie kultury rosyjskiej. W ten sposób o Zachodzie myśleli i myślą Rosjanie; tak myśli "człowiek z podziemia" z noweli Dostojewskiego, "chuligan" Jesienina i setki tysięcy zdziczałych, otumanionych istot, którym przemocą i gwałtem zrobiono wodę z mózgu. Kompensacyjna pycha płynąca z kompleksu niższości. (...) Wychowywany byłem w zupełnie innym duchu: pokory i aspiracji. W podziwie dla nauki i kultury Zachodu.

Jak można odnaleźć swoje miejsce w świecie, sensownie wyznaczyć cel własnych dążeń, skoro dysponuje się tak mocno potrzaskaną tożsamością? Skoro poczucie wyobcowania pojawia się w zderzeniu z  każdą dostępną doświadczeniu rzeczywistością? W Polsce - ponieważ rządzi tu sowieckie imperium, wdrażając zasady niemożliwe do zaakceptowania dla osoby wychowanej według wzorów kultury łacińskiej. W Europie Zachodniej ? ponieważ zebrane na wschodzie doświadczenia życiowe okazują się tam niepojęte i nieprzydatne. W USA, gdzie narrator z czasem się wybierze - ponieważ to już cywilizacja nowej generacji, w której można się odnaleźć tylko dzięki takim lub innym nadzwyczajnym zdolnościom, a zatem dzięki czemuś, co dane jest przez naturę, a nie w posagu kultury.

A jednak. Paradoksalnie właśnie to duchowe wydziedziczenie pozwala narratorowi odnaleźć się wreszcie w obrębie jakiejś wspólnoty. Nie on jeden wszakże nękany jest poczuciem wyobcowania - przenika ono całą twórczość Samuela Becketta, która - być może właśnie dlatego - stała mu się tak bliska. A równocześnie przecież uważana jest za najwnikliwszą diagnozę cywilizacji zachodniej, wizję o randze symbolu, który to sąd potwierdzony został nagrodą Nobla. Jeśli Beckett wyraża stan ducha Europy Zachodniej, a ja, nie mając o tym zielonego pojęcia (nie uprzedzony przecież, nie "poinstruowany"), odnalazłem w nim jednak kogoś szczególnie bliskiego: głos  m n i e  wyrażający, czy nie znaczy to więc, że mimo degradacji, do której doprowadził sowiecki totalitaryzm, moja tożsamość jest nadal tożsamością zachodnią?

W najgłębszym tego słowa znaczeniu - zapewne. Po przekroczeniu perspektywy jednostkowej, a potem także społeczno-historycznej, umysł próbujący zgłębić zagadkę losu zwraca się ku perspektywie metafizycznej. Tu przewodnikiem narratora staje się Beckett, ponieważ okazuje się, że sytuacja egzystencjalna współczesnego człowieka wygląda bardzo podobnie, bez względu na to, którą część pękniętej Europy obserwator zamieszkuje. Perspektywa metafizyczna określona została bowiem przez procesy, które rozpoczęły się na długo, zanim stary kontynent utracił spójność, i które nadal toczą się równolegle w różnych krainach Ziemi Ulro.

Bo to na Ziemię Ulro trafia bohater Libery w swoich peregrynacjach i tam właśnie spotyka się z Beckettem. W tym opustoszałym bezkresie, gdzie w rezultacie starań podejmowanych od czasów renesansu, Boga najpierw zdetronizowano, a potem - jak skonstatował Nietzsche - zabito. Władzę przejął Rozum i opisał wszechświat formułami wypracowanymi przez nauki ścisłe, dezawuując równocześnie wszelkie ustalenia poznania intuicyjnego. Dzięki temu człowiek zyskał niedostępne mu wcześniej narzędzia panowania nad materią, ale zarazem poddał się jej prawom, wyrzekł się możliwości wyobrażenia porządku metafizycznego, który warunkuje jego egzystencję, wyznacza jej sens. Utracił także swój nadrzędny status w ładzie ontologicznym, bo ład przeistoczył się w bezład, w którym króluje przypadek. Człowiek stał się zaledwie kombinacją nieuchronnie umierających komórek, sam wyzbył się duszy - owego boskiego pierwiastka, któremu wcześniej zawdzięczał swoją wyjątkowość. Zabrakło nieba i piekła, dobra i zła, pozostała tylko krucha, zdegradowana, istota, skazana na bezbrzeżną samotność w nieogarnionej czasoprzestrzeni.

Narrator opowieści Libery wydaje się wyjątkowo dobrze predysponowany, by zostać mieszkańcem Ziemi Ulro. Obdarzony jest umysłem ścisłym - stąd młodzieńcze upodobanie do matematyki, fizyki i gry w szachy - a zarazem samodzielną pasją poznawczą, która niestrudzenie weryfikuje wszelkie zastane poglądy i wyobrażenia. Życie w kraju komunistycznym, kraju rozpowszechnionego kłamstwa i szalbierczych mitów jeszcze tę skłonność podsyca. Zafascynowany tajemnicą kosmosu próbuje zatem zgłębić ją przy pomocy dostępnych mu narzędzi: ćwiczonego na gruncie nauk ścisłych rozumu, który odrzuca wszelkie "prawdy wiary", w tym oczywiście - Boga. W dodatku żywe w rodzinie wspomnienie niedawnej wojny i holokaustu daje mu poczucie kruchości ludzkiej egzystencji. Polskie dziedzictwo historyczne z kolei obciąża jego świadomość katastroficznym przekonaniem, że los człowieka jest igraszką potęg, na które nie ma on wpływu. Droga do Ziemi Ulro stoi otworem.

W tym kontekście spotkanie z Beckettem wydaje się nieuchronne. To Beckett przecież jest - by przypomnieć wyrażoną w Ziemi Ulro opinię Miłosza - najuczciwszym współczesnym pisarzem, który wybrał prawdę bez złudzeń i w rezultacie przedstawił najbardziej wiarygodne świadectwo z tej duchowo spustoszonej krainy. Nic więc dziwnego, że dotarłszy do wybrzeży Ziemi Ulro, bohater opowieści Libery zaczyna wędrować po jej bezdrożach śladami Becketta. Staje się jego cieniem. Detalicznie bada, tłumaczy i interpretuje utwory swojego przewodnika, reżyseruje jego dramaty w teatrze, odnajduje jego czytelników i wyznawców, by skonfrontować z nimi wrażenia z lektury. To wreszcie pozwala mu przełamać poczucie osamotnienia, odnaleźć się we wspólnocie ludzi duchowo mu bliskich. Co więcej, szlak, który pokonuje, zaczyna się wydawać celowy - prowadzi od pierwszych czytelniczych zauroczeń, poprzez z trudem zdobywane, ułamkowe informacje o dorobku autora ku rozległej wiedzy o jego twórczości, a wreszcie także - ku osobistej z nim znajomości.

Finałem opowieści jest pierwsze spotkanie narratora z Beckettem. Wprawia go ono - jak sam powiada - w stan euforii. Wolno się domyślać, dlaczego. Oto wkroczywszy w dorosłe życie z poczuciem całkowitego zagubienia, zdołał jednak wyznaczyć sobie cel, a następnie - niemałym nakładem starań - ów cel osiągnął. Spoglądając wstecz, na przebytą drogę, zaczyna dostrzegać nie tylko jej celowość, ale także - logikę. Łańcuch przyczyn i skutków, który przeczy przypadkowości losu, układa się w pewien wzór możliwy do odcyfrowania. A skoro tak, to może życie nie jest jednak tak gruntownie pozbawione sensu, jak mu się wcześniej wydawało? Może mimo wszystko jednostka zdolna jest nadać kształt własnej egzystencji? Zyskać nadzieję na przekór osobistym doświadczeniom, szaleństwom historii i bezradności filozofii?