Philip Larkin (1922-1985)

Wybuch

 

W dniu wybuchu cień się kładł
W stronę wieży ponad szybem:
Hałda żużlu spała w słońcu.

Chłopy ścieżką szły w gumiakach,
Kaszląc dymem, przekleństwami,
Odpychając świeżą ciszę.

Któryś za królikiem pobiegł,
Wrócił z gniazdem pełnym jajek.
- Skowronkowe. - Złożył w trawie.

Zarośnięci, w burych bluzach,
Przeszli przez otwartą bramę:
Śmiech, przezwiska, ojciec, brat.

O dwunastej gdzieś tąpnęło,
Krowy aż przestały żuć;
Słońce jakby mgła przyćmiła.

Zmarli wyprzedzają nas:
Wcześniej goszczą w domu Pana,
Wkrótce znów spotkamy ich.

Słowa te jak dzwon zabrzmiały,
Tak że żony tych z wybuchu
Zobaczyły ich przez chwilę,

Nie jakimi byli w życiu,
Lecz jak na monecie złotej,
Jakby ku nim szli ze słońca,
A z nich jeden niósł przed sobą

Ptasie jajka, nie rozbite.


Potomność

Jake Balokowsky, mój monografista,
Ma przed oczami mikrofilm tej strony.
W dżinsach i tenisówkach, w pokoiku
Kennedy Center, klimatyzowanym,
Siedzi i skarży się na swoją dolę:
"Już prawie rok się pieprzę z tym pierdzielem;

Chciałem wykładać w szkole w Tel Aviwie,
Lecz starzy Miry" - tutaj gest "mamona" -
"Cisną, bym zrobił profesurę... Dzieci!" -
Wzdryga się: "Co za temat! Dno zupełne!
Gdy tylko to odwalę, tego gniota,
Zwalniam się na co najmniej dwa semestry

I o Teatrze Protestu coś walnę."
Wstali. Podchodzą do gabloty z Colą.
"Co to za typ" O Jezu! Szkoda słów!
Takie wypisy z cegieł z psychologii,
Żadnego czadu, zero akcji, nic -
Jeden z tych dawnych, mętnych naturszczyków?